Podatek od samozbioru. Rolnicy nie unikną skarbówki, resort stawia sprawę jasno
Ostatnie tygodnie upłynęły rolnikom pod mottem samozbioru. Ze względu na liczne czynniki sprzedaż plonów okazała się niemożliwa lub nieopłacalna. Aby nie marnować ciężkiej pracy, właściciele gospodarstw obdarowali Polaków warzywami. Teraz okazuje się, że bacznie przygląda się temu fiskus. Nie obejdzie się bez podatku.
Pogoda pokrzyżowała plany rolników
Polskie rolnictwo w 2025 roku, choć wciąż stanowiące filar krajowego bezpieczeństwa żywnościowego, znalazło się na krawędzi załamania. Struktura upraw tradycyjnie opierała się na zbożach i rzepaku, lecz coraz większą rolę odgrywały wyspecjalizowane gospodarstwa nastawione na owoce i warzywa. Niestety, ten rok okazał się dla nich wyjątkowo trudny. Koszty produkcji, które wystrzeliły w górę po pandemii i kryzysie energetycznym 2022 roku, co prawda wiosną 2025 roku były generalnie niższe niż rok wcześniej, ale wciąż pozostawały na bardzo wysokim poziomie. Ceny nawozów azotowych, choć niższe niż w historycznym szczycie i w 2024 roku, nadal utrzymywały się powyżej poziomów sprzed lat kryzysowych. Do tego doszły drastyczne podwyżki cen importowanych środków ochrony roślin, paliwa rolniczego oraz kosztów pracy. Presja płacowa, związana z niedoborem rąk do pracy, uderzyła najmocniej w sektory wymagające zbiorów ręcznych, jak sady, uprawy truskawek czy warzyw.

Kiedy wydawało się, że gorzej być nie może, uderzyła pogoda. I robiła to z chirurgiczną precyzją, niszcząc kolejne sektory produkcji. Wiosenne przymrozki w maju zdziesiątkowały kwitnące sady i plantacje owoców jagodowych. Po nich nadeszła czerwcowo-lipcowa susza, która zatrzymała wzrost kukurydzy i roślin okopowych, redukując potencjalny plon o dziesiątki procent. Gdy rolnicy modlili się o deszcz, ten przyszedł w najgorszym możliwym momencie, w trakcie żniw i głównych zbiorów.
Ulewne deszcze we wrześniu i październiku uniemożliwiły wjazd ciężkiego sprzętu na pola. Ziarno zaczęło porastać w kłosach, a warzywa korzeniowe i kapustne, stojąc w wodzie, zaczęły gnić. W efekcie, punkty skupu oferowały ceny rażąco niskie. Jakość towaru była niska, a jednocześnie rynek zalewały tańsze produkty z importu, nieobciążone takimi problemami pogodowymi. Skupy, widząc ogromną podaż towaru niskiej jakości, dyktowały warunki, oferując stawki często niepokrywające nawet kosztów robocizny i transportu. Rolnicy stanęli przed tragicznym wyborem: zbierać ze stratą, dokładając do interesu, czy zostawić plony na polu, co oznaczało kapitulację finansową i konieczność poniesienia dodatkowych kosztów zaorania gnijącej masy.
Polacy ruszyli na samozbiór
W obliczu rynkowej zapaści, jesienią 2025 roku przez Polskę przetoczył się fenomen samozbiorów, obserwowany już wcześniej, lecz nigdy na taką skalę. Akcja rozlała się po całym kraju, od zagłębia sadowniczego na Mazowszu, przez plantatorów warzyw w Wielkopolsce, po producentów ziemniaków na Dolnym Śląsku. Plantatorzy jabłek, ziemniaków, marchwi, kapusty czy dyń, zamiast patrzeć na marnujące się owoce swojej pracy, zaczęli masowo zapraszać konsumentów na swoje pola.
Media społecznościowe rozgrzały się do czerwoności. Lokalne grupy na Facebooku pękały od ogłoszeń w rodzaju: “Pole marchewki do wzięcia za darmo, okolice Grójca. Przynieś własne worki”, ”Jabłka na spadzie, idealne na soki, 'co łaska' do puszki”, "Ziemniaki do wykopania, 50 groszy za kilogram. Nie pozwólmy, by się zmarnowały!”. Zasady były proste: przyjedź, zbierz ile potrzebujesz, zapłać symboliczną kwotę lub w wielu przypadkach weź plony całkowicie za darmo.

Dla rolników był to akt desperacji, ale też gest dumy i niezgody na marnotrawstwo. Pozwalał przynajmniej uniknąć kosztów utylizacji lub przeorania gnijących warzyw. "Niech chociaż ludzie skorzystają, skoro ja już straciłem”, ten głos powtarzał się w wielu komentarzach rolników. Dla tysięcy mieszkańców miast, borykających się z wciąż wysoką inflacją żywności w sklepach, stało się to okazją do zdobycia tanich, świeżych produktów. Ale było w tym coś więcej.
Rodziny z dziećmi traktowały to jako weekendową atrakcję, formę edukacji i kontaktu z naturą, formę "agroturystyki kryzysowej”. W mediach chwalono rolników za ich postawę, a konsumentów za solidarność. Akcje te, choć pozytywne z punktu widzenia niemarnowania żywności (ang. zero waste), obnażyły jednak głęboki kryzys w relacjach między producentem a rynkiem. Nikt nie spodziewał się, że ten ostatni ratunek przed bankructwem przyciągnie uwagę Urzędów Skarbowych. Ten krótki moment poczucia wspólnoty został brutalnie przerwany przez pisma wzywające do kontroli.
Zobacz też: Duże zmiany w ARiMR od 12 listopada. Rolnicy muszą o tym wiedzieć
Fiskus zainteresuje się samozbiorami
Gdy wydawało się, że limit nieszczęść został wyczerpany, do drzwi rolników organizujących samozbiory zapukał fiskus. Problem nie dotyczy wszystkich, ale uderza w konkretną, i często najbardziej przedsiębiorczą, grupę. Chodzi o rolników będących czynnymi płatnikami podatku VAT. Warto wyjaśnić, że w polskim rolnictwie podstawową formą opodatkowania jest ryczałt. Rolnik ryczałtowy jest zwolniony z VAT, nie płaci go i nie odlicza. Jednak wielu rolników, szczególnie tych prowadzących większe, wyspecjalizowane gospodarstwa i inwestujących w drogi sprzęt, dobrowolnie przechodzi "na VAT”. Status ten pozwala im odzyskać podatek naliczony od gigantycznych kosztów zakupu traktorów, maszyn, nawozów, paliwa czy środków ochrony roślin. To właśnie ci, którzy postanowili działać na zasadach w pełni biznesowych, zostali teraz paradoksalnie ukarani za swoją przedsiębiorczość.
Urzędnicy skarbowi, powołując się na przepisy, uznali darmowe przekazanie plonów za opodatkowaną dostawę towarów. Twardą podstawą jest art. 7 ust. 2 ustawy o VAT. Mówi on, że nieodpłatne przekazanie towarów (czyli darowizna) podlega opodatkowaniu, jeśli podatnikowi przysługiwało prawo do odliczenia VAT przy ich nabyciu lub wytworzeniu. Przepis ten ma zapobiegać nadużyciom, np. kupowaniu dóbr "na firmę” i przekazywaniu ich na cele prywatne. Problem w tym, że urzędnicy stosują ten zapis do sytuacji kryzysowej. Rolnicy argumentują, że w ten sposób minimalizowali straty, co jest działaniem jak najbardziej związanym z przedsiębiorstwem. Fiskus jednak stosuje skrajnie rygorystyczną interpretację.
Podatek VAT przy samozbiorach naliczany jest od nieodpłatnego przekazania towarów, jeśli ich wartość przekracza limit tzw. "prezentu o małej wartości”. Zgodnie z przepisami, zwolnione z VAT może być przekazanie o wartości do 100 zł na osobę rocznie, jeśli rolnik prowadzi ewidencję osób obdarowanych, lub do 20 zł jednostkowo, gdy takiej ewidencji nie ma. W praktyce oznacza to, że nawet przekazanie worka ziemniaków czy skrzynki kapusty może przekroczyć dopuszczalny limit i spowodować obowiązek zapłaty podatku.
Ministerstwo Finansów w odpowiedzi na pytania portalu AgroNews o możliwość zaniechania poboru VAT stwierdziło, że takie rozwiązanie byłoby sprzeczne z zasadą neutralności podatku w Unii Europejskiej. W związku z tym rząd nie planuje wprowadzenia żadnych ulg, a rolnicy, mimo poniesionych strat, będą zobowiązani do zapłaty podatku od produktów przekazanych za darmo.