Rolnik płaci krocie za ciągnik, który stoi niesprawny. Zaczęło się od montażu ładowacza czołowego
Sytuacja rolnika z Podlasia na chwilę obecną jest beznadziejna. Rok temu kupił nowy ciągnik, a po miesiącu oddał w ręce serwisu dealera maszyn w celu montażu ładowacza czołowego. Potem zaczęło się wszystko psuć, a dealer winą obarczył właściciela traktora. Jazda ciągnikiem stała się niebezpieczna. Stoi nieużywany od niemal roku, a raty są niewyobrażalnie wysokie. Historię pana Grzegorza przedstawiła "Interwencja".
Rolnik cieszył się nowym ciągnikiem, to miała być doskonała inwestycja
Grzegorz Krom od 2008 roku prowadzi gospodarstwo rolne w jednej ze wsi na Podlasiu. Rolnik dostał je od swojego ojca i nieustannie je rozwija. Chcąc utrzymać rodzinę i dzieci, postanowił kupić nowiutki ciągnik, którym miałby pracować od 1000 do 1400 godzin rocznie. Doskonała inwestycja miała szybko się zwrócić, a teraz stoi bezczynnie. Problemy zaczęły się po miesiącu. Rolnik zwrócił się do "Interwencji", która pokazała jego niewesołą historię.
Przez pierwszy miesiąc tym ciągnikiem zrobiłem około 200 godzin. Nic się z nim nie działo. Jak ciągnik pojechał pierwszy raz na montaż ładowacza, nieuruchomiona została trzecia sekcja, czyli od zamykania chwytaków, krokodyli i potem wzięli go na serwis drugi raz. Drugim razem ciągnik wrócił też bez tej trzeciej sekcji uruchomionej, tylko że już wtedy zaczęły się pojawiać błędy na desce rozdzielczej, w telemetrii, w komunikacji CAN. Nie działa zawsze jakiś poszczególny element. Czasami to jest dźwignia hydrauliczna, czasami to jest wałek WOM, czasami to jest... skrzynia biegów. - mówił Grzegorz Krom w reportażu "Interwencji" w telewizji Polsat.
Problemy zdaniem pana Grzegorza, miały zacząć się tuż po wykonanym przez serwis dealera montażu ładowacza czołowego w ciągniku.
Dealer zrzuca winę na rolnika, bo pracował maszyną w błocie
Ciągnik pana Grzegorza kosztować miał 800 tys. zł. To ogromna kwota, którą rolnik musi ratalnie spłacać. Na początku wszystko było w porządku, ciągnik był sprawny i nie pokazywał błędów na desce rozdzielczej.
Wszystko się zmieniło po kilku pobytach ciągnika u dealera, który prawdopodobnie uszkodził elektronikę ciągnika, a teraz umywa ręce. Maszyna rolnicza trafiała do tego serwisu aż trzy razy. Zdaniem dealera, problemy z ciągnikiem są spowodowane nieodpowiednią eksploatacją.
Mechanik producenta zarzucił mi, że maszyna pracuje w błocie. To nie wiem, gdzie ona ma pracować? Mechanik od producenta wyraźnie powiedział, że rozłącznik masy był zabłocony i dlatego on się skończył. Ciągnik do mnie wrócił po tych dwóch tygodniach naprawy i już tego samego dnia, pierwszego dnia, generował znowu błędy w aplikacji - wyjawił dziennikarzowi "Interwencji", rolnik z Podlasia.
Serwis dealera przyjechał nawet na podwórko rolnika, by wymienić w ciągniku główny sterownik. Po tej operacji błędy pojawiały się coraz częściej, aż w końcu maszyna przestała odpalać. Jedynym rozwiązaniem była wymiana bezpiecznika, bo wtedy zdaniem pana Grzegorza, przynajmniej palił na silniku.
Raty są kosmiczne, a maszyna tylko zdobi podwórko
Wielokrotne naprawy ciągnika nie przynosiły rezultatu. Cierpliwość rolnika szybko się skończyła, bo do tej pory nie może pracować nowym traktorem, a kredyt ratalny w wysokości 10 tys. zł miesięcznie musi spłacać.
Błędy nie zostały wyeliminowane, a dealer przerzuca się odpowiedzialnością tłumacząc, że oddał rolnikowi czystą i sprawną maszynę. Tak jednak nie było. Traktor stoi obok domu i nie nadaje się do jazdy i pracy. Te błędy na desce rozdzielczej sprawiają, że właściciel nie jest pewny rocznej maszyny rolniczej.
Bo się zrobił niebezpieczny dla mnie jako użytkownika. Te błędy komunikacji CAN, o ile nie działa mi joystick, o ile nie chce mi ruszyć skrzynia, to jest nic złego. Bo ja po prostu ciągnikiem nie pojadę teoretycznie. Ale jeżeli jadę ciągnikiem z pełną prędkością i naciskam hamulec, powinna się załączyć przednia oś, bo to jest dla bezpieczeństwa. Nie załącza się, to jest niebezpieczne dla wszystkich. Dealer, producent twierdzili, że oni oddali mi maszynę sprawną. - mówi Grzegorz Krom.
Problemy narastają. Sprawa sądowa kosztuje krocie
W reportażu pojawiła się także małżonka rolnika, która z bólem serca mówi o płaceniu niemałych rat za ciągnik, który nie zarabia na siebie. Pani Milena Krom wyjawiła, że dysponuje dowodami na problemy z ciągnikiem, które wychodziły do wierzchu tuż po naprawach w serwisie.
Jedynym wyjściem na odpowiedzi dealera jest złożenie pozwu do sądu . Przygotowywaniem dokumentacji ze screenami z aplikacji ciągnika i materiałami dowodowymi, zajmuje się żona rolnika. Te mają trafić do prawnika.
Tymczasem udało się panu Grzegorzowi zlecić wykonanie ekspertyzy biegłemu sądowemu, który nie ma wątpliwości, że to dealer uszkodził elektronikę ciągnika. Rolnik pewny swych racji uznał, że dealer powinien wymienić nie części na nowe, a cały ciągnik.
Staraliśmy się, żeby nam wymienili ciągnik na drugi, sprawny, bo to się wydaje logiczne. Jeżeli nie potrafisz naprawić, to wymień na drugi. Dealer nie zgadzał się na wymianę. Wzięliśmy biegłego sądowego z dziedziny automatyki, mechaniki, który jest wpisany na listę biegłych sądowych i on stwierdził, że maszyna jest niesprawna. A związkiem przyczynowo skutkowym było nieprawidłowe podłączenie ładowacza czołowego. Na to dealer napisał, że się z tym nie zgadza, że to jest moja wina, że ciągnik się psuje, bo ciągnik nie może pracować w brudzie i błocie i oni mają to udokumentowane zdjęciami, że rozłącznik masy jest zabrudzony - relacjonuje Grzegorz Krom.
Dealer po przybyciu do jego serwisu reportera "Interwencji", zaproponował rolnikowi zwrot kosztów zakupu ciągnika. To jednak nie rozwiązuje problemu, gdyż te pieniądze nie pokryją kosztów kredytu, leasingu sprzętu i innych kosztów.
Jedyną opcją jest założenie sprawy w sądzie. Problem polega na tym, że oprócz spłaty rat za ciągnik, zapewnienia sobie podstawowych potrzeb i opłaty standardowych rachunków, rolnik za samo założenie sprawy w sądzie, musiałby wydać około 100 tys. zł.
Prawnik nie dał jednak żadnej gwarancji, że uda mu się tą sprawę wygrać.