Miały być ekologiczne, a są skażone. Niepokojące odkrycie w ogródkach działkowych
Polacy nie od dziś uwielbiają posiadać własne uprawy warzyw i owoców. Takie plony postrzegane są jako zdrowe i ekologiczne, jednak prawda może być zupełnie inna. Badania na warszawskich ogródkach działkowych wykazały poważne nieprawidłowości stanowiące zagrożenie dla zdrowia. Lepiej wiedzieć, co może się kryć w marchewkach i sałacie.
Fenomen Rodzinnych Ogródków Działkowych
W Polsce funkcjonuje blisko pięć tysięcy Rodzinnych Ogródków Działkowych (ROD), z których aktywnie korzysta niemal milion osób. To potężny ruch społeczny, który w ostatnich latach całkowicie zmienił swoje oblicze. Historia ogrodnictwa działkowego w Polsce jest długa i szlachetna, sięga końca XIX wieku. Za pierwszy ogród uznaje się ten założony w Grudziądzu w 1897 roku, nazwany "Kąpiele Słoneczne”. W Warszawie pierwsze takie ogrody powstały w 1907 roku.
Pierwotna idea była związana z koncepcją “miasta-ogrodu” i miała cele prozdrowotne. Działki miały zapewniać robotnikom fabryk aktywność na świeżym powietrzu, chroniąc ich przed gruźlicą czy alkoholizmem, a także stanowiły ważne źródło aprowizacji, zwłaszcza w trudnych czasach wojennych. Po II wojnie światowej, w PRL, działki stały się masowe pod hasłem ”każdej rodzinie pracowniczej ogródek działkowy”.

Dziś, choć cele prozdrowotne i żywnościowe nadal są ważne, zmienił się kontekst. Kiedyś ogródek działkowy kojarzył się głównie z domeną emerytów. Obecnie jest symbolem luksusu, miejskiego "slow life” i enklawą zieleni, o którą walczą przedstawiciele klasy średniej.
Pandemia COVID-19 zadziałała jak potężny katalizator. Zamknięci w mieszkaniach Polacy zapragnęli mieć własny kawałek ziemi, co drastycznie podbiło ceny dzierżawy i odstępnego za altany. Posiadanie działki stało się wyznacznikiem statusu, ale też świadomego wyboru stylu życia. To już nie tylko uprawa warzyw. Współczesne działki to miejsca rekreacji, spotkań z przyjaciółmi przy grillu, małe place zabaw dla dzieci i oazy spokoju. Ludzie inwestują w nowoczesne altany, systemy nawadniania i aranżacje ogrodów. Fenomen ten ma też silny wymiar międzypokoleniowy. Młodsi użytkownicy czerpią wiedzę od starszych, doświadczonych działkowców, tworząc specyficzną społeczność zjednoczoną wokół pasji do ogrodnictwa i potrzeby kontaktu z naturą w betonowej dżungli.
Własne uprawy marzeniem wielu Polaków
Główną motywacją do przejęcia działki, obok rekreacji, jest chęć posiadania własnych, zdrowych upraw. Polacy chcą wiedzieć, co jedzą. Rosnąca świadomość na temat pestycydów, długich łańcuchów dostaw i metod konserwacji żywności sprawia, że warzywa i owoce z supermarketów tracą na wiarygodności. Trend na żywność “eko” i ”bio” rośnie w siłę, ale wysokie ceny takich produktów w sklepach bywają barierą.
Własna uprawa jawi się jako idealne rozwiązanie. Zalety wydają się oczywiste: pełna kontrola nad procesem, brak chemicznych oprysków, gwarancja świeżości. Smak pomidora zerwanego prosto z krzaka czy truskawek dojrzewających na słońcu jest nieporównywalny z tym, co oferują sieci handlowe. To także aspekt edukacyjny dla dzieci i potencjalne oszczędności w domowym budżecie.

Jednak ta idealistyczna wizja często zderza się z rzeczywistością. Wielu nowych działkowców, w pogoni za obfitymi plonami, sięga po nawozy i środki ochrony roślin, nie mając pełnej wiedzy o ich stosowaniu. Co gorsza, nawet najbardziej ekologiczna uprawa nie obroni się, jeśli rośnie na skażonej ziemi. Kluczowa jest pułapka, o której mało kto myśli na starcie: założenie, że gleba na miejskiej działce jest "z definicji” czysta. Badania pokazują też, że nie wszystkie rośliny są sobie równe. Zupełnie inaczej metale ciężkie kumulują warzywa, których jadalną częścią jest owoc, jak pomidory, ogórki czy papryka. W ich przypadku zanieczyszczenia osiadają głównie na skórce. Znacznie groźniejsza jest uprawa warzyw korzeniowych i liściastych.
Zobacz: Wywłaszczenie pod budowę CPK. Rolnik zdradził, ile płacono właścicielom gruntów
Niepokojące odkrycie w ogródkach działkowych
To, co miało być gwarancją zdrowia, może okazać się poważnym zagrożeniem. Problem leży w ziemi, a konkretnie w jej wieloletniej historii. Wiele Rodzinnych Ogródków Działkowych w Polsce zakładano dekady temu na terenach pozornie nieatrakcyjnych: pofabrycznych, w pobliżu zakładów przemysłowych, hut, a także, co dziś jest kluczowe, wzdłuż ruchliwych arterii komunikacyjnych. Przez dziesięciolecia gleba w tych miejscach chłonęła zanieczyszczenia jak gąbka. Ołów to ponura spuścizna po dawnej benzynie ołowiowej, emitowanej przez samochody. Kadm pochodzi z działalności przemysłowej i spalania węgla. Te substancje nie znikają, lecz kumulują się w ziemi.
Badania Instytutu Ochrony Środowiska, przeprowadzone w ostatnim czasie w 16 warszawskich ROD, wykazały niepokojące wyniki. W glebie stwierdzono średnio 0,8 mg/kg kadmu i 12,0 mg/kg ołowiu. Co najgorsze, z gleby przenikają one wprost do roślin, często w stężeniu wyższym niż w samej ziemi. W warzywach korzeniowych, jak marchew czy pietruszka, stężenie kadmu wynosiło średnio 0,9 mg/kg, a ołowiu aż 14,5 mg/kg. Jeszcze gorzej wypadły warzywa liściaste, jak sałata czy szpinak, gdzie wykryto 1,4 mg/kg kadmu. Dzieje się tak, ponieważ rośliny liściaste absorbują zanieczyszczenia nie tylko z gleby, ale też z powietrza, poprzez opad pyłów.
To nie jest tylko problem Warszawy. Podobne badania przeprowadzone w 2017 roku w województwie śląskim, np. w Chorzowie, wykazały, że w 66 na 70 badanych próbek warzyw korzeniowych przekroczony był dopuszczalny poziom kadmu. Norma dla marchwi to 0,10 mg/kg. Spożywanie takich warzyw to prosta droga do przewlekłego zatrucia.
Kadm, uznawany przez Międzynarodową Agencję Badań nad Rakiem za substancję rakotwórczą grupy 1, uszkadza nerki, powoduje nadciśnienie i osteoporozę. Ołów jest wysoce neurotoksyczny. Dlatego eksperci apelują, by przed rozpoczęciem upraw bezwzględnie zbadać próbkę gleby w okręgowej stacji chemiczno-rolniczej. Jak zauważają naukowcy z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, kluczowe jest też pH gleby, im bardziej kwaśna, tym metale ciężkie stają się łatwiej dostępne dla roślin.