Sezon na wiśnie ruszył. Zbieracze zgarniają wypłaty, które zaskakują nawet starych wyjadaczy

Sezonowa praca fizyczna może być sposobem na szybki zarobek, ale nie każdy decyduje się na to wyzwanie. Ciężkie warunki, niepewna pogoda i brak umowy odstraszają część chętnych. Mimo to ogłoszeń przybywa, a niektórzy wiedzą, jak wycisnąć z sezonu naprawdę dużo. Czy warto podjąć się takiej pracy i jakie są rzeczywiste możliwości zarobkowe?
Tysiące ofert i niepewność – sezonowa praca wciąż przyciąga chętnych
Rozpoczął się jeden z najintensywniejszych okresów w rolnictwie – sezon zbioru wiśni. Sadownicy od kilku dni alarmują, że brakuje chętnych do pracy. W mediach społecznościowych i serwisach ogłoszeniowych pojawia się coraz więcej propozycji – często z dopiskiem „pilne” lub „od zaraz”. Ale wbrew pozorom nie wystarczy po prostu stawić się z koszykiem.
– Ludzie pytają tylko o jedno: o stawkę. Ciężko jednak przewidzieć, ile będziemy płacić. Czekamy, aż na dobre ruszą skupy – mówi jedna z właścicielek sadu z województwa lubelskiego.
Nie tylko niepewność finansowa jest barierą. Praca wymaga wysiłku fizycznego i odporności psychicznej – zwłaszcza że pogoda w sezonie letnim bywa wyjątkowo kapryśna. Deszczowe dni uniemożliwiają zbiory, a właściciele sadów muszą elastycznie reagować na każdą prognozę.

Trudna codzienność zbieracza – ile można naprawdę wytrzymać w takim tempie?
Wiśnie zbiera się ręcznie – delikatnie, bez szypułek, tak, by owoce nie pękły i nadawały się do sprzedaży jako tzw. owoce deserowe. W przeciwieństwie do tych przemysłowych, które można zbierać maszynowo, ręczne zbiory są bardziej pracochłonne i wymagają wprawy.
– Po ośmiu godzinach bolą ręce, plecy i szyja od wpijającego się sznurka – relacjonuje jeden z sezonowych pracowników. – Wiesza się na nim pojemnik na owoce, który musi być stale wypełniany – dodaje.
Przy sprawnej technice, doświadczony zbieracz może osiągnąć nawet 300–400 kg dziennie, ale to raczej wyjątek niż norma. W mniej dogodnych warunkach (starsze drzewa, wyższe korony, trudny teren) liczba zebranych kilogramów spada do około 100–150 dziennie. Tu liczy się każde wyćwiczone ruchowe „obejście” – np. korzystanie z pojemników zrobionych z pięciolitrowych butli, które pozwalają skrócić drogę między drzewem a skrzynką.
Tyle można zarobić w dwa tygodnie. W sadach padają konkretne stawki i rekordy wydajności
Praca w sadzie może być męcząca, ale dla niektórych opłaca się bardziej niż pełny etat w mieście. Według relacji zbieraczy, w zależności od lokalizacji i sposobu rozliczania, stawki zaczynają się od 1,30 zł za kilogram, ale w niektórych miejscach sięgają nawet 2,50 zł za kilogram.
– Na dzień dzisiejszy płacę 2,50 zł za kg wiśni pracownikom, skoro jest po 8 zł, więc szanujmy się trochę – komentuje rolnik cytowany w rozmowie z Fakt.pl. – Mnie nie zbawi 50 gr więcej, a dla kogoś to realny zysk – dodaje.
Przy odpowiedniej stawce i średniej sprawności, dzienna dniówka może wynieść nawet 300–350 zł. W ciągu zaledwie dwóch tygodni najsprawniejsi pracownicy są w stanie wypracować ponad 5 tys. zł na rękę. Dla porównania, obecna płaca minimalna w Polsce wynosi 4,6 tys. zł brutto miesięcznie.

Warto jednak pamiętać, że większość zatrudnionych w ten sposób pracuje bez umowy, bez składek, a nawet bez ubezpieczenia. Mimo to wiele osób decyduje się na taki układ – czasem tylko po to, by w kilka dni odciążyć domowy budżet albo zebrać fundusze na konkretny cel.
Choć praca przy zbiorze wiśni to fizyczne wyzwanie, dla wielu osób stanowi realną szansę na szybki i konkretny zarobek – bez konieczności podpisywania umowy czy posiadania doświadczenia. Dwa tygodnie intensywnej pracy mogą przynieść dochód przekraczający miesięczną pensję minimalną, co w czasach rosnących kosztów życia dla niektórych jest nie do przecenienia. Zanim jednak zdecydujesz się na sezonową pracę w sadzie, warto dokładnie poznać warunki, stawki i ewentualne ryzyka.



































