Grudzień zadecyduje o wszystkim, trwa wielkie odliczanie. Polska przed bitwą o umowę z Mercosur

Wielkie odliczanie w Brukseli trwa. 3 grudnia 2025 roku Rada Unii Europejskiej zdecyduje o losie umowy handlowej z krajami Mercosur. Dla jednych to szansa na tańszą żywność i nowe rynki zbytu dla przemysłu. Dla polskich rolników – widmo zalewu importem i bankructwa. Czy unijne obietnice ochrony to tylko puste słowa, które mają uspokoić nastroje przed ostatecznym ciosem?
Cisza przed burzą? Europa dzieli się w sprawie handlu
Sprawa umowy zrzeszającej m.in. Brazylię i Argentynę ciągnie się od lat. To nie jest nowy pomysł, ale stary projekt wyciągnięty z szuflady, który dziś budzi skrajne emocje. Z jednej strony mamy potężne lobby przemysłowe, głównie z Niemiec, które widzi w Ameryce Południowej gigantyczny rynek dla swoich maszyn i samochodów. Z drugiej – mamy sektor rolny, który drży na samą myśl o konkurencji. Konkurencji, z którą nie da się wygrać na równych zasadach.
Niższe standardy produkcji, inne normy środowiskowe i znacznie tańsza siła robocza sprawiają, że żywność zza oceanu jest po prostu tańsza. To prosty rachunek, którego wynik przeraża rolników od Francji, przez Irlandię, aż po Polskę.
Zobacz także: Szykuje się strajk generalny rolników. Wtedy mają przyjechać do Warszawy, padł termin
Głos Polski to za mało. Jakie skutki przyniesie umowa UE-Mercosur?
Polski rząd twardo zapowiada, że zagłosuje przeciwko porozumieniu. Problem w tym, że w unijnej arytmetyce nasz sprzeciw może okazać się niewiele znaczącym gestem. Wszystko wskazuje na to, że większość krajów, skuszona korzyściami dla swojego przemysłu, da zielone światło dla umowy. A wtedy otworzą się wrota dla importu, którego rolnicy obawiają się najbardziej.

Lista zagrożeń jest krótka, ale konkretna. Brazylia, będąca potęgą w produkcji wołowiny i drobiu, może zalać rynek tanim produktem, uderzając w krajowych hodowców. Podobnie tańszy cukier trzcinowy z Ameryki Południowej może zdestabilizować rynek i zagrozić polskim plantatorom buraka cukrowego. Większy import soi i pasz, choć potencjalnie obniży ich ceny, jednocześnie uderzy w rolników uprawiających rośliny białkowe w kraju.
Komisja Europejska uspokaja, mówiąc o „mechanizmach ochronnych” i kwotach importowych, które mają być aktywowane w razie kryzysu. Rolnicy kwitują to jednak gorzkim śmiechem. Wiedzą, że unijna biurokracja działa wolno, a zanim jakakolwiek pomoc zostanie uruchomiona, wiele gospodarstw może zbankrutować. To „papierowy tygrys”, a nie realna ochrona.
Rolnicy zapowiadają walkę o przetrwanie
Jeśli 3 grudnia zapadnie decyzja o przyjęciu umowy, możemy być pewni jednego – czeka nas kolejna fala protestów. Liderzy organizacji rolniczych mówią wprost: to nie będzie walka o wyższe dopłaty, ale o przetrwanie; o to, czy za kilka lat polskie rolnictwo rodzinne w ogóle będzie istnieć.
Eksperci nie mają złudzeń. Umowa w obecnym kształcie to gwóźdź do trumny dla wielu mniejszych gospodarstw, które stanowią kręgosłup rolnictwa w takich krajach jak Polska, Węgry czy Słowacja. Spadek cen i niestabilność rynku mogą okazać się zabójcze. Pytanie, czy ktokolwiek w Brukseli przejmuje się losem tych, którzy karmią Europę, pozostaje otwarte. Odpowiedź poznamy już niebawem.




































