Dramatyczny problem z pracownikami sezonowymi. Rolnicy załamują ręce

Miały być zbiory, są nerwy i niepewność. Polscy rolnicy znaleźli się w trudnym położeniu. Przymrozki na początku maja zdziesiątkowały uprawy i doprowadziły do gigantycznych strat. Jak się okazuje, to nie jedyny problem. Kolejny dotyczy pracowników sezonowych, których Przedstawiamy szczegóły.
Praca w polu? Zainteresowanie spada szybciej niż słupki rtęci po przymrozkach
Sezon zbiorów w Polsce od lat nie był tak niepewny. Gdy jedni boją się strat przez pogodę, inni mierzą się z dużo bardziej palącym problemem – brakiem rąk do pracy. Co gorsza, nie chodzi o chwilowe trudności, ale o systemowy kryzys, który narasta od lat.
Rolnicy z całego kraju informują, że drastycznie zmniejszyła się liczba osób gotowych do pracy w rolnictwie sezonowym. I choć w statystykach widnieją dziesiątki tysięcy zezwoleń na pracę, to w rzeczywistości tych ludzi na polach... po prostu nie ma.
– Jeszcze daję radę, ale tylko dlatego, że mam niewielkie uprawy. Zatrudniam około 10 osób, w większości nie są to już obcokrajowcy – mówi Mariusz, rolnik z woj. łódzkiego, cytowany przez WP Finanse.
W trudniejszej sytuacji są właściciele większych plantacji. Tam skala potrzeb i strat rośnie lawinowo. Brak ludzi to nie tylko problem organizacyjny – to zagrożenie dla całych sezonów zbiorów.

Znikający Ukraińcy i niespełnione nadzieje na nową falę pracowników z Azji i Ameryki Południowej
Jeszcze kilka lat temu większość pracowników sezonowych w Polsce pochodziła z Ukrainy. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
– Nie ma już Ukraińców, którzy przyjeżdżali masowo na zbiory. Zostali albo w swoim kraju, albo wyjechali dalej – mówi Cezary Sygocki, właściciel agencji pracy CZARSTON, który sam posiada plantacje owoców (źródło: WP Finanse).
Zgodnie z danymi, w 2024 roku złożono ponad 57 tys. wniosków o pracę sezonową, ale ostatecznie przyznano ich jedynie 16 tys. Najwięcej, bo ponad 11 tys. zezwoleń, otrzymali Ukraińcy, ale to wciąż za mało.
– Zgłaszają się głównie osoby bardzo młode lub w wieku emerytalnym, a brakuje tych najważniejszych – sprawnych mężczyzn w sile wieku – podkreśla Sygocki.
Agencje próbują łatać braki pracownikami z Mołdawii, Białorusi, Kolumbii, Nepalu, Kazachstanu czy Uzbekistanu. Ale ich liczba i motywacja pozostawiają wiele do życzenia.
– Pracownicy z niektórych krajów nie chcą pracować, niszczą uprawy, mają problemy z asymilacją – mówi właściciel CZARSTON. Z drugiej strony, są też dobre praktyki – Kolumbijczycy okazują się najbardziej skuteczni i przygotowani.
– W ich kraju rolnictwo jest bardzo rozwinięte, a oni mają konkretne umiejętności, które łatwo adaptują do polskich realiów – mówi Alex Kartsel, wiceprezes agencji EWL Group.
Wygórowane żądania i rosnące koszty pracy mogą pogrążyć opłacalność całego sektora
To, co dziś najbardziej przeraża rolników, to nie tylko brak ludzi, ale roszczeniowa postawa tych, którzy jeszcze zostali.
– Żądają nawet 500 zł dziennie, a ich wydajność jest bardzo słaba – alarmuje Sygocki (źródło: WP Finanse).
Wzrost kosztów pracy sezonowej bije w fundamenty rentowności rolnictwa. Płaca minimalna w 2025 r. wynosi 4666 zł brutto, a minimalna stawka godzinowa to 30,50 zł. Ale wielu pracowników domaga się tylu pieniędzy „na rękę”, co dla rolników oznacza katastrofę.
– Nie stać nas na płacenie 30 zł za godzinę, a do tego trzeba jeszcze doliczyć zakwaterowanie, ubrania robocze, transport, wodę. Koszty zatrudnienia sięgają 50 proc. – mówi właściciel CZARSTON.

Z tej przyczyny coraz więcej gospodarstw rezygnuje z upraw i zamyka działalność.
– Po wszystkim, co zostaje po stronie rolnika, to może 20 proc. zysku. Przy rosnących kosztach środków ochrony roślin i paliwa to się po prostu przestaje opłacać – dodaje Sygocki.
Nastroje względem pracowników sezonowych – zwłaszcza ukraińskich – także się pogarszają.
– Obcokrajowcy dostają 30 zł za godzinę, a Polacy nie mogą znaleźć pracy za 22 zł. Powstała nierówność, której nie da się już zaakceptować – podkreśla rolnik.
Obecna sytuacja w polskim rolnictwie to nie chwilowy kryzys, ale sygnał systemowego problemu. Z jednej strony mamy brak rąk do pracy, z drugiej – wygórowane żądania płacowe, które uniemożliwiają kontynuację działalności.
Jeśli państwo nie podejmie natychmiastowych działań wspierających branżę, polskie owoce mogą wkrótce stać się towarem deficytowym – i to nie tylko ze względu na pogodę.




































