Już się zaczęło. Kontrole ruszyły w Polskę, nie zdziw się, gdy zapukają do drzwi

Na polach pojawili się nie tylko rolnicy, ale i inspektorzy. Wraz z trwającym sezonem wykopków ruszyły działania, które mogą przesądzić o przyszłości tegorocznych zbiorów. Co naprawdę kryje się za kontrolami i dlaczego budzą tyle emocji? Rolnicy obawiają się, że jedna decyzja urzędników może zaważyć na ich zarobkach, a nawet całym roku pracy.
Dlaczego inspektorzy zjawiają się na polach właśnie teraz?
Sezon jesiennych wykopków to nie tylko czas intensywnej pracy rolników, ale też okres, w którym do akcji wkraczają Wojewódzkie Inspektoraty Ochrony Roślin i Nasiennictwa (WIORiN). To właśnie w tym momencie bulwy są najbardziej narażone na ujawnienie ewentualnych chorób i szkodników, które w trakcie wzrostu mogły pozostać niezauważone.
Kontrole odbywają się zarówno na dużych plantacjach, jak i w mniejszych gospodarstwach rodzinnych. Inspektorzy pobierają próbki ziemniaków oraz gleby, aby sprawdzić ich kondycję i wykluczyć obecność niebezpiecznych patogenów. Sama procedura może trwać od kilku godzin do nawet kilku dni – wszystko zależy od wielkości uprawy i liczby odmian.
Choć dla wielu gospodarzy takie wizyty oznaczają dodatkowy stres i opóźnienia w codziennych obowiązkach, to bez nich niemożliwe byłoby dopuszczenie towaru do obrotu. To właśnie tu zaczyna się proces, który zadecyduje, czy ziemniaki trafią na polski rynek, czy też będą mogły przekroczyć granicę.

Kontrole ruszyły w pole
Po wstępnej ocenie wizualnej, inspektorzy sprawdzają bulwy pod kątem chorób i szkodników kwarantannowych. Jeśli na pierwszy rzut oka ziemniaki wyglądają zdrowo, nie oznacza to jeszcze, że faktycznie takie są. Dlatego pobrane próbki trafiają do laboratoriów, gdzie bada się obecność bakterii takich jak Clavibacter sepedonicus czy Ralstonia solanacearum. To właśnie one potrafią w ukryciu zniszczyć całe uprawy, a ich wykrycie możliwe jest tylko przy pomocy specjalistycznych testów.
Kontroli podlega nie tylko sam plon. Równie dokładnie analizuje się glebę, by wykryć obecność mątwika ziemniaczanego i innych groźnych agrofagów. W niektórych regionach kraju inspektorzy pobierają setki próbek ziemi, by upewnić się, że pola są wolne od organizmów mogących sparaliżować produkcję.
Konsekwencje pozytywnego wyniku badania mogą być bardzo poważne. W skrajnych przypadkach gospodarstwo zostaje objęte kwarantanną, co oznacza nie tylko ograniczenia w sprzedaży, ale czasem nawet konieczność zniszczenia plonów. To scenariusz, którego rolnicy obawiają się najbardziej – jeden patogen może bowiem przekreślić miesiące pracy i zainwestowane środki.
Paszport roślin, eksport i milionowe kwoty – o co toczy się gra?
Ostatecznym celem wszystkich kontroli jest wydanie tzw. paszportu roślin. To właśnie ten dokument potwierdza, że ziemniaki są zdrowe, a ich pochodzenie zostało urzędowo zweryfikowane. Bez niego nie ma mowy o wprowadzeniu bulw na rynek – zarówno krajowy, jak i zagraniczny. Paszporty wydaje Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa (PIORiN) albo uprawnieni producenci.
Dlaczego to takie ważne? Odpowiedź kryje się w statystykach eksportowych. W pierwszym półroczu 2025 roku polscy rolnicy sprzedali za granicę ponad 97 tysięcy ton ziemniaków. Nasze plony trafiły do aż 30 państw, a największymi odbiorcami były Ukraina, Rumunia i Mołdawia.
Całkowita wartość eksportu przekroczyła 140 milionów złotych, z czego blisko 73,5 miliona złotych przypadło na same dostawy do Ukrainy. To właśnie te liczby pokazują, jak ogromne znaczenie mają kontrole prowadzone na polach – od ich wyników zależy nie tylko los pojedynczego gospodarstwa, ale i dochody całej branży rolnej.
Rolnicy zdają sobie sprawę, że każdy podpis inspektora oznacza szansę na sprzedaż towaru w kraju lub za granicą. W przeciwnym razie nawet najlepiej zapowiadające się plony mogą nigdy nie trafić na półki sklepowe.
Kontrole na polach budzą emocje, ale są nieodzownym elementem systemu, który chroni zarówno konsumentów, jak i rolników. Dzięki nim polskie ziemniaki mogą trafiać na zagraniczne rynki i przynosić milionowe zyski. Dla gospodarzy to czas nerwowego oczekiwania, a dla całej branży – moment, który przesądza o przyszłości eksportu i pozycji Polski na europejskim rynku rolnym.


































