Zainfekowane warzywa z Polski. Rolnicy obawiają się najgorszego. "Nałożyli na nas kaganiec"

Za granicą rozpoczęła się medialna nagonka na polskich rolników. Prasa rozpisywała się na temat zainfekowanych warzyw, które sprowadzono z Polski. W związku z tym zwiększyły się restrykcje, które znacząco utrudniają krajowy eksport. Sprawa jednak ma drugie dno i prawdopodobnie nie chodzi o samą bakterię, ale nieuczciwe praktyki producentów z państw „starej” Europy.
Wielka Brytania wprowadziła dodatkowe kontrole na warzywa importowane z Polski
Brytyjskie media obiegła niedawno informacja o niebezpiecznej chorobie warzyw, która rozprzestrzenia się w Polsce. W związku z tym w marcu tamtejsze władze wprowadziły bardziej rygorystyczne zasady w stosunku do importowanego towaru i zarządziły dodatkowe kontrole każdej partii sprowadzanej z naszego kraju. Te „sensacyjne” doniesienia rozniosły się dalej i podchwyciła je również Litwa.
Rolnicy chłodno odnoszą się do sytuacji, ich zdaniem jest to burza w szklance wody, ponieważ po raz kolejny wałkowany jest stary temat. Dodają, że Polska jest jedynym krajem w UE, który musi spełniać tak rygorystyczne wymogi fitosanitarne przy eksporcie swoich warzyw, choć identyczny problem występuje również w innych krajach Europy — tam jednak nie ma tak uciążliwych wymogów dotyczących szczegółowych kontroli i testów. Czemu należy zawdzięczać to „wyróżnienie”?

ZOBACZ TEŻ: Cena tego warzywa spada na łeb. Plantatorzy biją na alarm, będzie tylko gorzej

Polscy rolnicy mają kłopot i nie są nim zainfekowane warzywa
Zamieszanie wokół polskich warzyw zaczęło się wkrótce po tym jak w dwóch partiach ziemniaków eksportowanych do Wielkiej Brytanii wykryto obecność bakteriozy pierścieniowej. To choroba, która występuje we wszystkich rejonach na świecie, gdzie uprawia się to warzywo. Powoduje obumieranie roślin oraz psucie się bulwy na polu i na powierzchni. Jednym z objawów bakteriozy jest więdnięcie dolnych liści rośliny, jednak może to być spowodowane również innymi czynnikami np. suszą. Pewność zyskuje się po przekrojeniu ziemniaka — można zauważyć widoczne zmiany i przebarwienia.
Ze względu na zaraźliwość bakteria została uznana za organizm kwarantannowy, czyli szczególnie szkodliwy, o dużym znaczeniu ekonomicznym. Jeśli choroba zostanie wykryta na polu rolnika, musi on przestrzegać wielu zasad dotyczących metod zwalczania, jest również narażony na częstsze kontrole oraz straty finansowe związane z zakazem sprzedaży i utylizacją plonów. W Polsce nad prowadzonymi restrykcjami czuwa i Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa.

Wielka Brytania zaostrzyła swoją politykę dotyczącą importu polskich ziemniaków. Niedługo potem Litewskie Stowarzyszenie Producentów Warzyw zaczęło ostrzegać i nawoływać do niekupowania bulw z Polski, a sprawa urosła do poziomu wielskiej medialnej sensacji, choć bakterioza od dawna występuje również w innych krajach Europy, poza tym, wpływa jedynie na jakość plonów — nie jest groźna ani dla człowieka, ani dla zwierząt. Rolnicy widzą tutaj jeden powód tej nagonki i mówią o tym otwarcie. Oskarżenia kierowane są w stronę Unii Europejskiej oraz zagranicznych producentów, którzy obawiają się konkurencji.
Kraje europejskie walczą z polskimi rolnikami?
Dodatkowe kontrole, którym poddawane są polskie ziemniaki przeznaczone na eksport, sprawiają, że czas oczekiwania na ekspertyzy się wydłuża, a sprzedaż tego warzywa za granicę staje się coraz mniej opłacalna, więc rolnicy zaczynają z niej rezygnować.
Za pomocą bakteriozy załatwiła nas Bruksela, a raczej głównie Niemcy, Holendrzy i Francuzi, którzy bali się konkurencji polskiego rolnictwa. Nałożyli na nas kaganiec. Ale jak widać, inne kraje chętnie z tej broni korzystają, kiedy im się to opłaca — mówili rolnicy w rozmowie z portalem “SadyOgrody”.
Polska wciąż jest dużym producentem ziemniaków i może stanowić zagrożenie dla czołowych eksporterów z Niemiec czy Holandii. Rolnicy jednak zwracają uwagę, że materiał sadzeniowy, którego używają, pochodzi najczęściej właśnie z tych dwóch krajów, a zatem można się tu dopatrzeć pewnej sprzeczności. Skoro polskie ziemniaki są skażone, to wina leży raczej po stronie sadzeniaków pochodzących z krajów zachodnich. Tam jednak nie obowiązuje tak wiele obostrzeń.
To jest też dziwna sytuacja, bo ziemniaki jadalne musiałyby trafić do ziemi, żeby zanieczyścić glebę tam na miejscu. Rozumiem, że w przypadku sadzeniaków jest to istotne, bo trafiają one do ziemi i mogą ją zainfekować, ale z tego co wiem, bakterioza nie przenosi się w żaden sposób na ludzi i zwierzęta, więc w jaki sposób miałoby to zaszkodzić tamtejszym producentom? To nie ma żadnego sensu — zastanawia się rolnik w rozmowie z portalem “SadyOgrody”.
Ogłoszenie bakteriozy w Polsce będzie się wiązało z wieloma konsekwencjami, przede wszystkim ekonomicznymi. Na pola, na których rosły porażone warzywa wprowadza się trzyletnią kwarantannę. Nie można tam nic sadzić, a gospodarstwo jest objęte ścisłą kontrolą. Co więcej, polscy producenci mają wątpliwości, czy zainfekowane ziemniaki, które trafiły do Wielskiej Brytanii były na pewno polskie. Za transport odpowiadała firma importerska, która mogła sprowadzać to warzywo również z innego kraju, przepakowywać je i sprzedawać jako polski produkt, co się niestety wciąż zdarza, również w przypadku innych towarów.
Sytuacja jest skomplikowana i jest się o co martwić. Niepewność w Europie co do kolejnego polskiego towaru w momencie szalejącej ptasiej grypy i realnego zagrożenia pryszczycą nie jest dzisiaj potrzebna krajowym producentom.




































